Szanowny Użytkowniku,
Na naszych stronach używamy technologii, takich jak pliki cookie, które służą do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu.Przez dalsze aktywne korzystanie z naszego serwisu wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych na zasadach określonych w polityce prywatności.Wyrażenie zgody jest dobrowolne a wyrażoną zgodę możesz w każdej chwili cofnąć.Można to zrobić poprzez zmianę ustawień przeglądarki lub opuszczenie serwisu (więcej).
Jarosław Kaczyński zamiast Beaty Szydło jako premier wzmocniłby hegemonię własną, a nie PiS (opinie)
KOMENTOWANEGO ARTYKUŁU
KOMENTARZE (19)
WASZE KOMENTARZE
Z Kaczyńskim można się nie zgadzać poglądowo. Można go uznawać za raka w polskiej scenie politycznej. Za kłamce, śmiecia czy inne różne określenia. Ale o ile nie jestem pisiorem, to uważam, że jest to jeden z najlepszych strategów politycznych ostatnich lat. Czemu? Każdy dobrze wie, że to on, a nie Beata Szydło rządzi. Zdawał sobie sprawę, że gdyby to on był kandydatem na premiera, to nawet zapowiedź wprowadzenia 500+ czy wypuszczenie taśm nie spowodowałyby wygranej w tak dużym stopniu. Tak samo z prezydenturą. Postawił na 2 ważne stanowiska 2 neutralne osoby. (do tego schował Antka na czas przedwyborczy :) )
I wydaje mi się, plotki o tym, że ma zostać premierem niedługo, to po prostu zwykłe plotki. Raz już stracił w ten sposób rządy (2007r - przy sondażach dobrych, na wyborach coś jednak nie pykło). Fakt, że sondaże teraz są lepsze dla Pisu niż wtedy, ale po co taki człowiek, koło 70-tki miałby zajmować się pierdółkami? Nie ukrywajmy - bycie premierem to przede wszystkim podpisywanie setek dokumentów, jeżdżenie po całym kraju czy świecie.
Ja też tak uważam. Przejęcie osobistej odpowiedzialności za rząd jest możliwe tylko w przypadku, gdyby wszystko zaczęło się w partii rządzącej rozjeżdżać. Owszem, są już w tej chwili koterie i walki buldogów pod dywanem. Ale to walki w stylu sporów dworskich u Ludwika XVI. Prezes może przemówić i koterię wznieść lub obalić... No właśnie. Tyle, że nie każdą. I koteria "religii smoleńskiej" i koteria "radiomaryjna" już teraz wydają się przerośnięte.
Wszelkie racjonalne dane wskazują, że nawet wyborcy PiS nie trawią Macierewicza i Szyszki, a nadto część rolnicza - wyjątkowo nieudolnego w walce z pomorem świń Jurgiela. Grono zwolenników Waszczykowskiego też jest nieliczne jak marchewki na polu kukurydzy.
No i co?
Ano właśnie NIC. Rekonstrukcja rządu jest mitem, o którym się szepcze co miesiąc i odkłada na miesiące następne. Zapewne na kolejne miesiące przedwyborcze. By pokazać "miłą twarz".
A na to wszystko nakłada się drastyczny niedobór kadr. Waszczykowski miał wylecieć wiele miesięcy temu. Ale jaskółki tweetkały, że po prostu nie ma go kim zastąpić.
Fakt, że Kaczyński, który wygrał wybory w ogólnym rozrachunku trzy razy, a przegrał jedenaście razy, jest uznawany za najwybitniejszego stratega politycznego Polski, jest znakiem, że z Polską coś jest nie tak.
Fakt, że normalnie piszący człowiek nazywa bycie premierem "zajmowaniem się pierdółkami", oznacza, że z Polską i polskim myśleniem jest naprawdę źle.
Niestety, mamy długą historię "starowania z tylnego siedzenia". Każdorazowo kończoną wpadnięciem na rafy. Sanacyjny prezydent - wydmuszka Mościcki, był Adrianem XX-lecia. Premier - wydmuszka Sławoj-Składkowski, zasłynął (szlachetną skąd skądinąd) akcją stawiania drewnianych kibelków z serduszkiem (sławojek). W Tym czasie Niemcy zajęli się konstruowaniem Paznzerkampfwagen I i II. Cała II RP to sterowanie z tylnego fotela przez Piłsudskiego. W ostatnich latach rządów chorego na raka, cierpiącego na napady gniewu przerywane napadami melancholijnej łagodności.
PRL - formalnie mieliśmy rząd, nawet Prezesa Rady Ministrów, a rządził Komitet wykonawczy KC PZPR.
Zakończyliśmy bankructwem. Formalną upadłością kraju (uczył się ktoś na lekcjach historii o tym, że w 1981r. Polska ogłosiła częściową upadłość, a upadłość całkowita nie została ogłoszona - mimo pełnych przesłanek - tylko w wyniku tego, że w 1991r. Klub Paryski zgodził się na głęboka konwersję długów "w nagrodę" za obalenie komuny?)
W III RP tylne siedzenie też było modne - tak rządził Marian Krzaklewski. Niesławnej pamięci szef (grabarz?) Solidarności. Który po czterech latach rządów z tylnego siedzenia sprawił, że AWS nie wszedł do parlamentu.
Teraz znów mamy Kaczyńskiego z tylnego siedzenia. I znów Polska wyląduje na skałach.
*W zasadzie wyjątkiem w stuletniej skali są rządy Tuska. Sam rządził, sam brał odpowiedzialność. Prawie - wyjątkiem. Bo jednak odszedł do Brukseli. Niektórzy ćwierkają, że zniesmaczony Polską i wypalony.