Szanowny Użytkowniku,
Na naszych stronach używamy technologii, takich jak pliki cookie, które służą do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu.Przez dalsze aktywne korzystanie z naszego serwisu wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych na zasadach określonych w polityce prywatności.Wyrażenie zgody jest dobrowolne a wyrażoną zgodę możesz w każdej chwili cofnąć.Można to zrobić poprzez zmianę ustawień przeglądarki lub opuszczenie serwisu (więcej).
Sieć youtube’owa z roszczeniami do wideo Pyta.pl zacytowanego przez TV Republika. „Jaok”: to złodziejstwo
KOMENTOWANEGO ARTYKUŁU
KOMENTARZE (9)
WASZE KOMENTARZE
Taki duży news o praktycznie nieistotnej sprawie.
To jest kolego portal branżowy, a sprawa z punktu widzenia branży niezwykle ciekawa i pilnie śledziłem jej rozwój. Obawiałem się niebezpiecznego precedensu, choć nie jestem widzem ani wspominanego kanału, ani Republiki. "Oddzielmy ludzi od problemów" - zasada którą polecam przyjąć w takich sytuacjach. Sprawa dotyczy regulacji prawnych w prawie autorskim i prasowym, w sytuacji wystąpienia konfliktu między autorem - jakim jest tradycyjne medium, w tym wypadku TV Republika a redakcją (nazwijmy tak dla uproszczenia) kanału (w tym przypadku pyta.pl, ale powtarzam, ważna jest zasada a nie to czy Pan uznaje tych twórców za wystarczajaco znanych by gościć na łamach portalu WM). Kanał YouTubowy publikuje treści o charakterze reporterskim/satyrycznym - nieistotne, istotne, że działa na tej samej płaszczyźnie co "stare" telewizje. Ostatnimi czasy wprowadzono szereg mechanizmów, które pozwalają (przynajmniej w teorii) skutecznie bronić własności intelektualnej w serwisie YouTbe, oraz w drugą stronę, ścigać osoby używające w serwisie contentu pozyskanego, czy raczej "ukradzionego" stacjom telewizyjnym. Głównym narzędziem jest tu cyfrowy system identyfikacji treści "Content ID" a jego ropowrzechnianiem, wdrażaniem i monitorowaniem zajmują się zrzeszenia twórców internetowych, posiadające licencje przyznawaną przez serwis YouTube tak zwane sieci wielokanałowe czyli MCN-y (ang. multi channel networks). Tak więc, teoretycznie wszystko działa i jest bezpieczne. W rzeczywistości system jest bardzo młody i niewiele jeszcze wiadomo o jego skuteczności. Reklamodawcy i inwestorzy obserwujący ten prężnie rozwijający się rynek przypatrują się owym mechanizmom z dużym zaciekawieniem, chcąc ocenić w jakim stopniu są one wydajne i skuteczne. To co opisuje powyższy artykuł było (umyślną lub nie, nie mi to oceniać) próbą ustanowienia precedensu, mogącego być przywoływanym przez telewizje do niezbyt uczciwej walki ze swoją internetową konkurencją. MCN-y mają dużą dowolność w przypisywaniu treściom identyfikatora contentu. Są licencjobiorcami YouTube, tak więc platforma przerzuca na nich część obowiązków, ale i obdarza zaufaniem oddając część kompetencji służących zabezpieczaniu i egzekwowaniu praw własności intelektualnej. Powstało więc pytanie, co stanie się w przypadku kiedy MCN działając być może w porozumieniu z medium "starego typu" zacznie wykorzystywać kompetencje przyznawania unikalnego identyfikatora treści, żeby poprzez dość prostacki zabieg (stworzenie materiału opartego na cytatach a następnie przypisanie go do systemu Content ID jako materiału źródłowego) pozbawiać internetowych twórców dochodów z tytułu reklam umieszczanych przy ich materiałach, a może i pozbawiać ich materiałów prasowych w ogóle. W teorii taka sytuacja (współpracy MCN i telewizji przeciwko kanałowi YouTube) pozwalała niezwykle skutecznie - i jak wspomniałem prostacko, zadać swojej młodej konkurencji niezwykle dotkliwe straty (a tym samym wysłać reklamodawcom sygnał, że inwestycja w "nowe media" jest wciąż zbyt zagrożona by uznać ją za godną zainteresowania. Wyżej opisany przypadek był właśnie weryfikacją tych założeń. Początkowo wydawało się (dlatego jak wspominam, obserwowałem to z uwagą, widzem kanału nie będąc), że faktycznie - współpracująca ze "swoim" MCN-em telewizja ma w opisywanym zakresie władze niemalże absolutną. Jednak rzeczywistość szybko to zweryfikawła a strona wychodząca z roszczeniem wycofała swoje zarzuty w mojej ocenie "zamiatając sprawę pod dywan". Jak można to przełożyć na praktykę i cały rynek? Niestety rozwiazanie okazało się niezbyt pomocne dla analityków szukających stałej zasady mogącej mieć zastosowanie w takich przypadkach. Owszem, roszczenie wycofano, ale nie dowiedzieliśmy się jak administracja YouTube zachowałaby się wobec odwołania strony pokrzywdzonej. W tym przypadku bowiem strona skąłdająca roszczenie wycofała się pod naciskiem opinii publicznej. Autorzy portalu pyta.pl nagłośnili sprawę, wystarczyło napisać post na ich funpage - wierząc podanym przez Facebooka liczbom obserwowanym przez 100 000 osób, aby sprawy dalej zaczęły dziać się same. Nie wiadomo jednak jak sprawy potoczyłyby się (toczyć się będą) w przypadku twórców debiutujących na tym rynku, czy w ogóle w mediach. Czy redakcja, nie mająca tak znacznej ilości odbiorców byłaby stanie ów nacisk opinii publicznej wygenerować? Czy może rozpadła szybciej niż pojawiła wśród internetowych twórców treści wobec ofensywy "starej" telewizji? I co orzekłby YouTube? Jak dla mnie to takimi właśnie sprawami powinny zajmować się portale pokazujace sytuacje na rynku mediów.
80% materiałów w Republice to "Źródło: youtube" albo "źródł: facebook", tudzież "źródło: Stajnia Augiasza"