SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Robert Leszczyński

Z krytykiem muzycznym "Gazety Wyborczej" oraz jurorem programu "Idol" rozmawia Robert Patoleta

Robert Patoleta : W jaki sposób trafiłeś na stanowisko recenzenta muzycznego "Gazety Wyborczej"?
ROBERT LESZCZYŃSKI : Osiem lat temu napisałem list otwarty do "Gazety Wyborczej" dotyczący akcji pomocy Czeczenii, która kompletnie nie udała się. Zirytowało mnie to, że pieniądze włożone w to przedsięwzięcie zostały stracone. Chodziło konkretnie o singiel Republiki "Obejmij mnie Czeczenio". Singla nikt nie kupił, a na koncert, który zorganizowano, nikt nie przyszedł. To był list, który wywrócił wszystko do góry nogami. Był mocno komentowany. Potem dostałem propozycję napisania do "Gazety Wyborczej" tekstu o muzyce techno w Polsce. To był pierwszy artykuł na ten temat w polskiej prasie. Następnie napisałem o Scatmanie, potem o piosence "Macarena". Wtedy dostałem propozycję pracy w "Gazecie". Całą żmudną drogę pokonałem trzema artykułami. Dział kultury "Gazety Wyborczej", największego dziennika w Europie Środkowo-Wschodniej, był wówczas najbardziej elitarnym miejscem na pisanie. Wszyscy o tym marzyli. Ludzie zaczynali od pisania o pękniętych rurach i zagubionych kotach. Potem awansowali do wyższych działów i ewentualnie na końcu do działu kultury. To był przypadek i w dużej mierze kozackie zachowanie moje i mojego ówczesnego szefa - Michała Cichego. Zostałem dziennikarzem i jestem nim do dziś.

Od razu na początku pracy w "Gazecie" Krzysztof Ibisz wytoczył ci proces.

To nie był proces. To było żądanie sprostowania i przeprosin na łamach "Gazety" pod rygorem procesu z bardzo wysokim odszkodowaniem. Sprostowanie ukazało się, a pismo z kancelarii prawnej przechowuję jako pamiątkę z początkowego okresu pracy.

Stykasz się z rozmaitymi mediami, również telewizją, ale wybrałeś stałą pracę w prasie.

To zastanawiające, bo nigdy nie bałem się mikrofonu ani kamery. Sam się sobie dziwię. Czytam "Gazetę Wyborczą" od pierwszego numeru. Dla mnie praca w tym dzienniku jest czymś więcej niż tylko pracą. Piotr Bratkowski napisał, że praca w "Gazecie" to jak gra w AC Milan. Dzisiaj należałoby powiedzieć - jak gra w Realu Madryt. Wszyscy najlepsi tu pracują, pracowali albo będą pracować. Poza tym przyzwyczaiłem się. Wydeptałem własne ścieżki. Do czasu "Idola" byłem rozpoznawalny wśród dziennikarzy, muzyków rockowych i wśród wąskiego grona ludzi interesujących się muzyką. W momencie, kiedy nazwisko nie jest poparte twarzą i głosem, moje pisanie mogłoby trwać jeszcze ze 40 lat i nikt by na to nie zwrócił uwagi. W tym wąskim kręgu ludzi, którzy się tym interesowali, zyskałem miano sadysty i człowieka bezkompromisowego.

Czy firmy fonograficzne próbowały cię przekupić?

Nie, nigdy. W tej branży są za małe pieniądze, żeby dochodziło do takich sytuacji. O wiele więcej zależy, jeśli chodzi o rotację utworów w stacjach radiowych. Z tego się bierze popularność. Recenzja w "Gazecie" może zaważyć na klimacie wokół płyty. Kiedy jednak pisałem sensacyjne recenzje zespołu Kury, sprzedaż ich płyty pozostała na poziomie 10 tysięcy egzemplarzy. Moje recenzje służą jedynie do kawiarnianych rozmów. Ludzie chcą wiedzieć co jest dobre a co złe. Co jest na bieżąco, co nie jest na bieżąco. Chcą mieć dobre samopoczucie, że orientują się w rynku muzycznym. Są oczywiście próby "kryptokorupcyjne". Dostajesz do recenzji płytę w prezencie. Wydawcę kosztuje 3 zł, zaś w sklepie musiałbyś za nią zapłacić 50 zł. Wydawca przysyła ci razem z płytą koszulkę. Jeśli będziesz ją nosił, to będziesz promował ten zespół. Czasami firmy płytowe sponsorują wyjazd na jakiś wywiad. Jeżeli to jest wyjazd do Paryża autokarem razem z innymi dziennikarzami, to jest w interesie tej firmy. Jeśli proponują przeprowadzenie wywiadu z Kylie Minogue na Bahamach na ich koszt, to jest to sytuacja korupcyjna. To trzeba zawsze rozważać. Miałem takie przypadki, ale akurat tak się składa, że pracuję w bogatej firmie. Wytwórnia zapewnia mi bilet czy wejściówkę VIP-owską na jakiś koncert, a za przejazd i hotel płaci "Gazeta". Historie z przekupywaniem zdarzają się wtedy, kiedy dziennikarza nie stać na wojnę fonograficzną. Przeszedłem taką wojnę. Napisałem, że płyty są za drogie i w rezultacie największe firmy fonograficzne same sobie wyhodowały piractwo. Potem przez półtora roku nie dostawałem płyt. Chodziłem do sklepów i kupowałem je na rachunek "Gazety". Nawet mi się to podobało. Po jakimś czasie pracownicy firm płytowych zrozumieli, że potęga medium w którym pracuję jest niepodważalna i sytuacja wróciła do normy.

Byłeś 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. W jakim momencie zastał cię terrorystyczny zamach na Stany Zjednoczone?

Was zastał w środku dnia, mnie zastał nad ranem. Obudził mnie wujek, który powiedział, że pali się World Trade Center. Palił się pierwszy wieżowiec, drugi jeszcze nie. Na początku myśleliśmy, że to normalny pożar. Kiedy zobaczyliśmy w telewizji, że walą się budynki, w które przed chwilą uderzyły samoloty, zawodniłem do "Gazety" z pytaniem co mam robić. Kazali mi iść do miasta. To było bardzo trudne. Wy już wtedy wiedzieliście kto to zrobił i jak, ja mogłem tylko obserwować reakcję ludzi. Po natychmiastowym telewizyjnym wystąpieniu Busha, wiedziałem tylko, że to jest akcja terrorystyczna. Przeszedłem przez Greenpoint do mostu Williamsbourgh. Dzięki legitymacji prasowej dotarłem najdalej jak było można. Nie widziałem ruin, bo zasłaniał je dym. Na miejscu katastrofy byłem już godzinę po zamachach. Reakcja Amerykanów była natychmiastowa. Niektórzy zachęcali do oddawania krwi. Ktoś biegał i krzyczał, aby wyłączyć telefony komórkowe. Inni wystawiali picie na ulice. Cywile sami organizowali się bez udziału instytucji. Restauratorzy udostępniali toalety w swoich lokalach. Ludzie zapraszali innych do swoich mieszkań, aby mogli umyć się i odpocząć. Wiadomości o działaniach makro, dotarły do mnie dopiero wieczorem. Spadły łącznie 4 samoloty, ale wówczas nie wiedzieliśmy ile może jeszcze spaść. Przez cały czas nad miastem latały F-17, które patrolowały niebo. Nie wiedzieliśmy czy nie ma tam 5. samolotu, który zaraz w coś uderzy. Atmosfera była lekko paranoiczna.

Wróćmy do muzyki. Najlepsza tegoroczna impreza na której byłeś to...

Ostatni koncert Republiki na festiwalu piosenki aktorskiej. Całe przedsięwzięcie było godne podziwu. Spowodowało u mnie wzruszenie. Drugie wydarzenie, to koncert Garou w Sopocie, który widziałem tylko w telewizorze. Byłem wtedy w Gdańsku, ale nie chciało mi się jechać do Sopotu.

W jaki sposób debiutanci dobierani są w firmach fonograficznych?

Moim zdaniem są źle dobierani. Ludzie, którzy podejmują decyzje w tych firmach działają reaktywnie. Próbują kreować zjawiska, które już są wykreowane. I jeszcze podpisują się pod nimi. Na przykład firma Universal nie zrobiła nic wielkiego w kwestii promowania Tatu w Polsce. Dopiero wtedy, kiedy płyta tego duetu "oddolnie" stał się hitem, zaczęli coś robić. Weszli w promocję, kiedy płyta zespołu stała się przebojem. Wcześniej mówili: "O, sprzeda nam się parę tysięcy. Kto to będzie kupował, skoro to po rusku"? Stacje radiowe są jeszcze bardziej reaktywne. Reagują dopiero jak klienci coś odkryją. Sami nie potrafią wymyślić nic nowego.

Kiedy startuje druga edycja "Idola"?

W niedzielę 6. października. Jesteśmy już po castingach w kilku miastach na których przesłuchaliśmy tysiące ludzi.

Dlaczego zgodziłeś się pozostać jurorem w drugiej edycji?

Po pierwszej edycji wszyscy jurorzy byli pewni, że nie dostaną propozycji uczestniczenia w drugiej. Myśleliśmy, że producent będzie chciał wymienić jak najwięcej ruchomych elementów. Zmiana jury mogła być interesująca. Propozycję dostaliśmy na kilka dni przed pierwszym castingiem. Wówczas spotkaliśmy się we czwórkę. Postanowiliśmy, że wszyscy albo nikt. Doszliśmy do wniosku, że chcemy spowodować, aby ten wagon, który zaczęliśmy już pchać, potoczył się własnym biegiem. Chciałem, żeby zaczęło dziać się coś nowego. Nawet, jeśli finaliści nie staną się idolami, to będą nowymi twarzami. Zamieniamy coś starego na coś nowego. Po co mam kupować 7. płytę Natalii Kukulskiej czy 12. Varius Manx, których muzykę znam. Jestem ciekawy pierwszych albumów Eweliny Flinty i Szymona Wydry.

Czy jest różnica pomiędzy kandydatami z pierwszej i drugiej edycji?

Różnica jest ogromna. Kandydaci z drugiej edycji są mądrzejsi o doświadczenia tych z pierwszej. Ci ludzie są lepiej przygotowani od swoich poprzedników. Napisałem w "Gazecie" taki dekalog - 10 punktów jak wkurzyć jurora. Ludzie się tego trzymają. Wywalaliśmy takich, którzy śpiewali "To nie ja byłam Ewą" czy "I Will Always Love You". To są piosenki za trudne dla wszystkich na świecie. Wkurzaliśmy się jak ktoś nie znał tekstu lub nie dopasowywał do siebie repertuaru. Jeśli ktoś śpiewał mocnym basem teksty typu "Jaki jestem biedny, nieszczęśliwy, nikt mnie nie rozumie", to nie był wiarygodny. Teraz mniej kandydatów bluffuje. Ludzie starają się, ale my musimy wybrać tylko 100 osób.

Co zmieni się po "Idolu"?

Już się zmieniło. Kto pamięta o zwycięzcy drogi do gwiazd? Jak on się nazywa? Weber, Werner? On ma jakiś przebój? Po "Idolu" dziesięć osób wyda płyty. To będą bestsellery. Ola Łysiak nie weszła do finału, a nagrywa płytę z Jackiem Królikiem z Brathanków. Agnieszka Kałuża nagra płytę. Ona też nie weszła do ścisłego finału. Ania Dąbrowska jest wokalistką Smolika. Wszyscy coś robią. Płyty trzech, czterech osób spośród nich zdobędą status złotej płyty. Została wydana płyta finalistów "Idola", która już jest złota. Na koncercie finalistów w Sopocie, Opera Leśna była pełna. Prawdopodobnie będzie jeszcze 10 takich koncertów w różnych miejscach w Polsce.

Dlaczego "Idol" ma być lepszy niż "Droga do gwiazd" czy "Szansa na sukces"?

To nie jest program lightowy, to jest program hardcore'owy. Dajemy publiczności o wiele większe emocje. Robiony jest w charakterze reportażu. W innych programach nie pokazuje się prawdziwych emocji. My doprowadzamy ludzi do ostateczności. Pokazujemy te łzy, tę wściekłość, te nerwy.

Czy to nie jest żerowanie na ludzkich uczuciach, także telewidzów?

Te rzeczy, które robimy dzieją się w normalnym życiu. Podobne zachowania można na przykład zaobserwować na egzaminie do szkoły teatralnej. Tam profesorowie mówią wprost: "Wykonałeś to beznadziejnie". Problem tkwi w tym, że my mówimy takie rzeczy publicznie.

Czy jury znało wcześniej finalistów z poprzedniej edycji?

Spotkałem Mike'a Zawitkowskiego wcześniej w jakimś klubie. Na Przystanku Woodstock poznałem Ewelinę Flintę, ale bardziej jako wokalistkę niż prywatnie. Unikałem ich dopóki nie zostali wywaleni z programu. Ci ludzie byli dobrzy, funkcjonowali w show-businessie, ale brakowało im takiej rakiety, która by ich wyniosła w kosmos. Tą rakietą okazał się "Idol".

Kto ma największą szansę na zrobienie kariery po programie?

To wszystko zależy od tego kto i w jakie układy wpadnie. Wydaje mi się, że największą karierę zrobi Ewelina. Jej układa się lepiej niż Ali Janosz. Za dwa lata zostanie z tego wszystkiego może pięć osób, a najwyżej będzie Ewelina. Z kolei Ala będzie miała największą promocję. Może jeszcze Ola Łysiak, może Ania Dąbrowska.

Czy dostałeś jakieś propozycje prowadzenia programów lub występy w reklamówkach po "Idolu"?

Nie, nie dostałem i nie zabiegam o to. Coś chciała Viva!, ale jestem za bardzo zajęty, żeby w to wejść. Teraz za darmo reklamuję na billboardach "Duży Format" - magazyn "Gazety Wyborczej". Ale to z przyczyn czysto patriotycznych. Obecnie zajmuję się przede wszystkim pisaniem dużej ilości artykułów do "Gazety". Sprawia mi to ogromną przyjemność. Odcinam się od tego popowego rynku telewizyjnego. "Gazeta" to jedyne miejsce, gdzie nikt nie reaguje na mnie jak na jurora "Idola". Tutaj nikt nie ogląda telewizji. Wszyscy czytają gazety i książki. To jest dla mnie enklawa w której spędzam dzień i noc. Dziś wyjdę stąd o 4 nad ranem, bo będę odpisywał na maile, które do mnie przychodzą. Przez muzyczną część www.gazeta.pl można przejść na moją własną stronę w internecie, która dynamicznie się rozwija. Tam są czaty, które moderuję i moje zdjęcia. Formuła tej strony cały czas ewoluuje. Znajdzie się na niej mój dziennik oraz fotografie, które będę przesyłał za pomocą telefonu komórkowego z miejsc w których akurat będę. Będę też umieszczał odpowiedzi na najczęściej kierowane do mnie pytania.

Czym zajmujesz się poza pracą w "Gazecie" i "idolowaniem"?

Okazało się, że najważniejszym zajęciem, które teraz wykonuję jest dj-owanie. Jestem bardzo dobrze opłacany. Gram w najlepszych klubach w Warszawie - CDQu, Organzie, Utopii i przede wszystkim w Klubokawiarni. Ograniczyłem jednak granie w stolicy, bo wkurza mnie warszawska publiczność. W każą sobotę gram w klubie Parlament w Gdańsku dla 1500 osób. Gram tam bardziej progresywną muzykę niż w Warszawie. Ludzie bawią się ekstatycznie i nie przychodzą po to, żeby pomarudzić. Nie chcę być smutnym panem z płytami, który chodzi pomiędzy kilkoma klubami. Chcę jeździć po całej Polsce. Teraz jestem "zabukowany" w Krakowie, we Wrocławiu. Jestem w klubach, które są w stanie pokryć koszty mojego dojazdu, sprzętu i odpowiedniej wizualizacji. Nie interesuje mnie praca dj-a jako rezydenta jakiegoś klubu. Interesuje mnie jeżdżenie i granie dla wielotysięcznej publiczności.

Jak zmieniło się twoje życie po "Idolu"?

Zostało wywrócone do góry nogami. Do tej pory pisałem artykuły dla konkretnej grupy czytelników, a w telewizji pojawiałem się od czasu do czasu jako ekspert. Nie wiedziałem, że moja popularność po "Idolu" będzie tak miażdżąca. W Warszawie to pół biedy, ale gdzie indziej zaczyna się pandemonium. Jestem traktowany jak niedźwiedź na Krupówkach w Zakopanem. Jak największa atrakcja miejscowości w której akurat jestem. Muszę podpisywać się na podkładkach pod szklanki, biletach autobusowych, brzuchach, rękach, dowodach osobistych. To taka jałowa popularność wśród 12-latek, które kompletnie nie wiedzą po co im te autografy. To jest tym dziwniejsze, że w odróżnieniu od takich znanych prezenterów jak Hubert Urbański z "Milionerów" czy Tomasz Lis z TVN, nie gram nikogo innego. Odwołuję się do własnych przeżyć. Mam trzy zasady dziennikarskie, którymi się kieruję. Pierwsza to misja. Druga to nie wdawać się w bliższe znajomości ze środowiskiem muzycznym. Trzecia zasada to być wyrazistym. Jeśli piszę recenzję, to czytelnik nie może mieć później wątpliwości czy płyta, którą opisuję podoba mi się czy nie. Trzeba być odważnym i ponosić pełną odpowiedzialność za to, co się robi.

2002-10-04

Dołącz do dyskusji:

 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl