SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Młode lwy festiwalu Cannes Lions (relacja)

Swoje 24 godziny spędzone na festiwalu reklamowym Cannes Lions z perspektywy uczestnika konkursu Young Creatives opisuje Kuba Sagan z K2.

Całe szczęście, że mam napisać podsumowanie z Cannes, a nie na przykład opowiedzieć. Głos zostawiłem bowiem gdzieś między Carltonem, a Mirage. W ogóle fajna nazwa dla hotelu: Mirage. I fajne słowo na określenie tego, co przeżyłem przez ostatnie kilka dni. Niemniej jeśli zastanawiasz się, czy warto przyjechać do Cannes na festiwal, posłuchaj tego.

Creative Sandbox Google’a to naprawdę fajne miejsce. Możesz zrobić sobie koszulkę, słit focię, filmik na YouTube’a i wypić za darmo rose lub kilka. Możesz też poznać nowych ludzi. Networking, if you know what I mean. Podchodzi do nas koleś w krótkich spodenkach, granatowej marynarce, pod którą kryje się lekko rebelowy t-shirt. Chwila luźnej (albo raczej „casualowej” rozmowy, bo w Cannes wszystko jest „casual”) i pytanie jak się tu znalazł. Powiedział, że jest CEO CzegośTam, odebrał w południe córkę ze szkoły, wsiadł w private jeta i przyleciał pochillować. I przeprasza, że momentami bywa niemiły, ale jest nieszczęśliwie żonaty. Generalnie uświadomił nam sobą jakich ludzi tu się spotyka.

>>> Cannes Lions: digital jako rzeczywistość, skromny udział Polski (opinie)

Sandbox zamykają o 20:00, więc trzeba było ruszyć dalej. W Cannes wszystkie fajne miejsca zlokalizowane są na plaży. Dla przykładu takie Baoli. Naszą uwagę przyciągnęła jednak nie nazwa napisana na złotym szyldzie, ale całkiem znajomo wyglądający roll-up z napisem „Cannes Lions Jury Drinks”. Po kilku chwilach spędzonych przed wejściem przekonaliśmy panią, że przecież możemy tu wejść i wpuściła nas z uśmiechem. Tak oto znaleźliśmy się w miejscu, w którym chilluje setka chyba najbardziej znaczących osób w branży reklamowej... i 4 młode lwy z Polski. Akurat tak dobrze się złożyło, że rano byłem na wykładzie agencji Hakuhodo, która jeszcze tego wieczora zdobyła kilka złotych lwów. Stąd wiedziałem, że przede mną stoi jej CEO. Poświęcił mi może 5 sekund swojej uwagi, po czym ktoś go zagadał. „He’s a legend” usłyszałem z boku. Tak oto poznałem Szweda, też CEO, ale czegoś innego. Szwedowi bardzo spodobało się, że tu jestem, mimo że w sumie nie powinienem, więc zaprosił mnie i kumpli na imprezę do Carltona. A, jeszcze po drodze do wyjścia zdobyłem upragnioną wizytówkę.

InterContinental Carlton. To tu mieszkasz, gdy jesteś jurorem. I to tu balujesz, gdy Cię stać. Szwedów najwyraźniej było, bo kupowali duże butelki rose jedna za drugą. Każda z nich po ok. 300 euro. Dzięki nim poznałem dyrektorów kreatywnych z Moskwy, Budapesztu i kilku innych miast. Zobaczyłem też świat, który do tej pory machał do mnie z serialu Dynastia, uśmiechając się przy tym cynicznie. Generalnie cytując klasyka: miasto perspektyw. I kocham Szwecję.

>>> Osobisty ranking najciekawszych prelekcji na Cannes Lions

Po wyjściu z Carltona i zostawieniu za sobą Szwedów zahaczyliśmy o jeszcze jedno kultowe miejsce na mapie festiwalu: 72 Croisette. Knajpa, do której prędzej, czy później trafi każdy delegat. Są tu wszyscy i jest ich dużo. O 3 nad ranem policja musi kierować ruchem na ulicy, bo nie da się przejechać. Postanowiliśmy uczcić ten szalony wieczór dwoma podwójnymi drinkami Southern Comfort. „One hundred sixteen euro please”. Cóż, tak to już jest w Cannes.

Obudziłem się rano, czyli o 15:00 z saszetką wypchaną wizytówkami nowo poznanych ludzi. Jedyne na co miałem siłę to wsiąść na jacht, do którego zaprosił nas zaprzyjaźniony dom produkcyjny z Polski. I uwierz mi: jeśli kiedyś przyjdzie Ci zrobić listę 100 rzeczy, które musisz doświadczyć przed śmiercią, to płynięcie jachtem wzdłuż lazurowego wybrzeża, kąpanie się w wodzie tak przejrzystej, że widać dno oddalone o kilkanaście metrów oraz picie rose na pokładzie, który leniwie buja się po naporem równie leniwych fal, powinno być na tej liście bardzo wysoko. Bardzo.

>>> Cannes Lions Festival - the place to be (relacja)

Niniejszym opowiedziałem Tobie równo 24 godziny spędzone w Cannes podczas festiwalu. Pewnego rodzaju mirage. Patrząc jednak z dystansu na cały festiwal (piszę to w samolocie, 11 000 km nad ziemią, więc dystans jest) to po pierwsze jestem w szoku, że to wszystko w ogóle przeżyłem, a po drugie strasznie się cieszę, że to wszystko przeżyłem. Wykłady, young lions (oczywiście, że wygrała jakaś beznadziejna praca, a nasza była lepsza!), warsztat z człowiekiem, który rozpracowywał terrorystów w Afganistanie i teraz mówi jak bardzo komunikacja marketingowa podobna jest do negocjacji o czyjeś życie, David Droga, Dynamo, Hasselhoff, Bono, wykład BBDO, na którym wszyscy płakali i się przytulali, czy producent filmu LEGO mówiący o tym jak LEGO wcale nie chciało robić tego filmu... I wszystko to, co pomiędzy.

>>> Cannonizacja - wrażenia z Cannes Lions 2014

Najlepiej doświadczenia płynące z Cannes Lions podsumowały młode lwy ze Słowacji: „Spójrz tylko, kultowe hotele, ekskluzywne sklepy, drogie jachty i my... pośrodku tego wszystkiego”.

PS.

Podobno podczas Cannes Lions można usłyszeć wiele inspirujących sentencji. Potem pojawiają się one w różnego rodzaju mediach jako podsumowanie w pigułce. Skoro więc całkiem przypadkiem jestem w medium i na dodatek z podsumowaniem, to podzielę się cytatem od CEO, tego z początku historii: „If it fly, flow or fuck - rent it”. Dziękuję. I przepraszam.

Kuba Sagan, senior copywriter w K2

Dołącz do dyskusji: Młode lwy festiwalu Cannes Lions (relacja)

1 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
sas
:)
0 0
odpowiedź