SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

CNN i BBC nadają z Białorusi. Polscy dziennikarze nie rozumieją, dlaczego nie mogą pracować na granicy

Jeden z białoruskich dziennikarzy, uważany za bliskiego władzy, na antenie prorządowych mediów w ostrych słowach skrytykował Polskę za zatrzymywanie na granicy imigrantów, chcących dostać się do Niemiec. - W sytuacji wysypu fakenewsów potrzebna jest transparentność i dopuszczenie mediów do centrum wydarzeń - dodaje Barbara Sowa pracująca dla „Pisma”. - Doszło do kuriozalnej sytuacji: ekipom CNN i BBC łatwiej nadawać z Białorusi, autorytarnego kraju, w którym niezależni dziennikarze są poddawani represjom, niż z kraju członkowskiego UE i NATO, który broni się przed wrogimi działaniami Mińska - dodaje Maciej Czarnecki.

W sieci pojawił się niespełna dwuminutowy film - fragment większej całości - na którym dziennikarz białoruski, Grigorij Azaryonok w mocnych słowach dyktuje Polakom, jak mają rozwiązać konflikt na granicy. „Jak was można nazwać, skrzydlaci husarze? W 1942 roku Irak przygarnął ratujących się przed Hitlerem uchodźców z Polski. A wy co teraz robicie?” - mówi powiązany z białoruską władzą dziennikarz.

Dalej wytyka Polakom, że „wojują z dziećmi i kobietami” (słowa te ilustrowane są obrazkami uchodźców koczujących na granicy), ale odnosi się także do zakazu pracy dla dziennikarzy w strefie objętej stanem wyjątkowym. „Czy myślicie, że nikt się nie dowie, że zabroniliście wjazdu dziennikarzom i udajecie że wszystko jest w porządku?” - mówi Azaryonok, wzywając Polskę do utworzenia korytarza humanitarnego do Niemiec.

„Białorusini pomogą, zrobią wszystko, żeby nie było nowych trupów niemowląt. Ale każda śmierć jest spowodowana przez waszą bezwstydną i podłą władzę” - komentuje dziennikarz. Dalej odnosi się do sytuacji Polski w 1939 roku i przypomina, że nasz kraj został opuszczony przez sojuszników. „Sił naszej armii wystarczy, aby zniszczyć wasz tak zwany sojusz Bałtycko-Czarnomorski. Ale my nie chcemy zburzonej Warszawy i uchodźców z Litwy w Bałtyku. Uspokójcie się, Lachy”.

 

Żakowski: „Dziennikarze potrzebni na granicy”

Publicysta Jacek Żakowski mówi nam, że jest ostatnim, który chciałby dyktować mediom, co mają mówić - choćby mediom z Białorusi. - Mówić każdy może co sobie chce. W nawiązaniu jednak do utworzenia korytarza humanitarnego, do czego wzywa białoruski dziennikarz - to nie wiem, czy taki korytarz jest wynegocjowany z Niemcami. Jeśli jest, nie ma żadnego problemu, nie będziemy tego utrudniali. Jednak nie słyszałem, żeby rząd niemiecki czekał na te osoby.

Żakowski podkreśla też, że nie dziwi go reakcja Białorusinów: - Mamy do czynienia z bardzo specyficznym sąsiadem, ale to my mamy ogromny problem. O ile bowiem dla Łukaszenki to, że kilka czy nawet kilkadziesiąt tysięcy osób umrze to nie jest problem, o tyle dla nas to jest ogromny problem. Oczywiście będą tym grali, dopóki będą mogli. Tym bardziej więc na granicy dziennikarze powinni być i obserwować to, co się tam dzieje. Potrzeba nam przejrzystości.

Sowa: Tak wygląda nasz zawód

Barbara Sowa jest dziennikarką, która ostatnich kilka dni spędziła w bezpośredniej bliskości przygranicznej strefy zamkniętej dla mediów. Napisała poruszającą relację na Facebooku, przygotowuje też szerszy materiał dla „Pisma”, dla którego pracuje.

W rozmowie z nami opowiada, jakie są warunki pracy dziennikarzy na pograniczu: wspomina, że wraz z ekipą reporterów, z którą podróżowała, kilkukrotnie byli zatrzymywani, bądź legitymowani przez mundurowych i zawracani, jeśli podjeżdżali zbyt blisko strefy zakazanej. - Dziennikarze powinni być jak najbliżej centrum tamtych wydarzeń - mówi. - Sporo rozmawialiśmy z reporterami zza granicy, którzy zupełnie nie rozumieli tego zakazu, był dla nich czymś abstrakcyjnym i podejrzanym. Dlaczego nasz rząd zamyka strefę dla mediów i organizacji pomocowych w obliczu tak potężnego kryzysu humanitarnego? Na miejscu byli reporterzy, którzy relacjonują nie tylko kryzysy migracyjne, ale rozmaite konflikty zbrojne, doświadczeni korespondenci. Zachodzili w głowę, dlaczego nie mogą być naocznymi świadkami tego co się dzieje. Dla wielu to był jasny sygnał, że rząd ma coś do ukrycia.

 

Nasza rozmówczyni podkreśla, że w pewnym zakresie rozumie stronę rządową: - Troska o bezpieczeństwo, obawa o to, żeby dziennikarze nie przeszkadzali w pracy – ja to jestem w stanie pojąć. Ale te sprawy przecież zawsze podlegają obustronnej umowie. Pamiętajmy też, że mamy do czynienia z dorosłymi ludźmi; każdy z nas ma świadomość ryzyka i odpowiedzialności związanych z relacjonowaniem tego, co jest niebezpieczne. Ale to jest nasz zawód, tak czasem wygląda nasza robota. W sytuacji tak potężnego kryzysu, gdy tak wiele oskarżeń pada pod adresem Polski, gdy mamy do czynienia z fake newsami, propagandą, prowokacjami, a Łukaszenka zgrywa przyjaciela demokracji, wolności słowa i wpuszcza media po swojej stronie  – właśnie wtedy potrzebna jest transparentność i dziennikarze, którzy będą relacjonowali sprawy tak, jak się mają naprawdę.

Podobnego zdania jest także dziennikarka z wieloletnim stażem, Sylwia Czubkowska. - To jest dramatyczna porażka wizerunkowa gdy dyktator Łukaszenko łamiący prawa obywatelskie, fałszujący wybory, wywołujący kryzys migracyjny, manipulujący ludźmi okazuje się być większym zwolennikiem wolności słowa i praw dziennikarzy niż polski rząd. I taki przekaz idzie w świat – skomentowała.

Czarnecki: Polska strzela sobie w stopę

Dlaczego Polska nie dopuszcza do centrum wydarzeń reporterów? - zastanawia się dziennikarz Maciej Czarnecki. „Zagraniczne dzienniki i stacje telewizyjne ślą do nas swoje ekipy reporterskie. Te jednak, podobnie jak polscy dziennikarze, nadal nie są dopuszczane przez polskie władze do granicy” – pisze. „Doszło do kuriozalnej sytuacji: ekipom CNN i BBC łatwiej nadawać z Białorusi, autorytarnego kraju, w którym niezależni dziennikarze są poddawani represjom, niż z kraju członkowskiego UE i NATO, który broni się przed wrogimi działaniami Mińska”.

Czarnecki – jako przykład błędnej polityki informacyjnej rządu - przywołuje przypadek korespondenta CNN, Matthew Chance’a, który-nadając spod samej granicy-relacjonował: „Powiedziano mi, że co najmniej 200 z nich (z uchodźców) to dzieci, niektóre bardzo małe, trzymane przez rodziców w ramionach".  - Kto mu o tym powiedział? W czyim interesie leży podkreślanie, że Polska nie chce przepuścić na swoje terytorium matek z niemowlakami? Odpowiedź wydaje się oczywista - pisze dziennikarz „Gazety Wyborczej”.

Choć Polska mogłaby zrobić więcej dla osób próbujących przedostać się przez granicę – nie ulega wątpliwości, że za kryzys migracyjny odpowiada Aleksander Łukaszenko, ale to akurat ginie w relacji amerykańskiego korespondenta - pisze Czarnecki. W ten sposób białoruski dyktator może manipulować przekazem, jaki ukazuje się w zachodnich mediach - a my mamy na to niewielki wpływ. "Jak najszybsze wpuszczenie dziennikarzy na granicę po polskiej stronie to absolutna konieczność. Polski rząd ma w tej rozgrywce naprawdę mocne karty: zrozumiałą konieczność obrony granicy i wsparcie zachodniego świata” - pisze reporter w tekście, zatytułowanym „CNN i BBC nadają z białoruskiej strony. Tak Polska strzela sobie w stopę”.

Rząd zniesie zakaz dla reporterów

Od 2 września, w związku z presją migracyjną w przygranicznym pasie z Białorusią w 183 miejscowościach woj. podlaskiego i lubelskiego obowiązuje stan wyjątkowy. Na mocy rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy wydanego na wniosek Rady Ministrów stan wyjątkowy wprowadzono najpierw na 30 dni, po czym w końcu września Sejm zgodził się na przedłużenie go o kolejne 60.

Kilka dni temu do wykazu prac legislacyjnych rządu trafił projekt nowelizacji ustawy o ochronie granicy państwowej i niektórych innych ustaw. Regulacja umożliwia m.in. wprowadzenie na czas określony zakazu przebywania na określonym obszarze strefy nadgranicznej.

Szef MSWiA Mariusz Kamiński powiedział w sobotę w radiu RMF FM kryzys na polsko-białoruskiej granicy to kwestia wielomiesięczna. "Musimy przyjąć taką perspektywę, że z dnia na dzień nie rozwiążemy tego kryzysu. Musimy w różny sposób - i poprzez budowę zapory, ale również adekwatnych do sytuacji przepisów ustawowych - reagować na to, co się dzieje" - mówił.

Zapewnił też, że dziennikarze ogólnopolskich redakcji będą mogli wrócić do pracy i relacjonować to, co dzieje się na granicy Polski z Białorusią na zasadach określonych przez Straż Graniczną. "Będziemy elastyczni, będziemy podchodzili rozsądnie. Wszystkie redakcje, które mają zasięg ogólnopolski, będą mogły korzystać z tej możliwości" - zapewnił szef MSWiA.

Reporterzy jednak podkreślają, że stan wyjątkowy wygaśnie dopiero z końcem listopada – a redakcje potrzebują materiałów z centrum wydarzeń „na już”.

Premier proponuje ośrodek dla dziennikarzy

W piątek premier Mateusz Morawiecki poinformował też, że członkowie rządu rozważają „utworzenie odpowiedniego miejsca, ośrodka bardzo blisko granicy, w którym to ośrodku dziennikarze by mieli też dużo szybszy dostęp do informacji, do osób, które mieszkają w pasie przygranicznym”.  Zapewnił, że „nie ma obaw co do obecności mediów na granicy", choć ocenił, że są one podatne na białoruskie i rosyjskie fake newsy. - Cała sieć internetowa jest zalana różnymi informacjami, które już zdążyły być wyjaśnione na szczęście, ale ile jest takich, które nie zostały wyjaśnione. Główny problem polega na tym, że obecność mediów intensyfikuje działania prowokacyjne ze strony Białorusi - zaznaczył Mateusz Morawiecki.

Propozycję premiera krytycznie oceniło wielu dziennikarzy na Twitterze. - To jeden z głupszych pomysłów, o jakim słyszałem. Nie potrzebujemy rządowego safari, ale wolnego dostępu do granicy. Niech służby wydają akredytacje, tak jak dzieje się to w strefach wojny - stwierdził Roman Imielski, wicenaczelny „Gazety Wyborczej”.

Z kolei rzecznik rządu, Piotr Müller zapewnił, że w Centrum Informacyjnym Rządu finalizowane są prace nad serwisem internetowym (w wersji polskiej i angielskiej), gdzie będą dostępne nagrania wideo, zdjęcia oraz bieżące informacje pochodzące ze wszystkich instytucji i służb, które odpowiadają na bezpieczeństwo granic. Odniósł się tym samym do wpisu publicysty Eryka Mistewicza, który zasygnalizował, że francuscy wydawcy „sygnalizują brak dobrej jakości zdjęć i nagrań wideo od strony polskiej. Używają zdjęć i nagrań rosyjskich i białoruskich, tych z płaczącymi dziećmi, bo nie ma materiałów dobrej jakości wideo i photo od Polaków”.

Dołącz do dyskusji: CNN i BBC nadają z Białorusi. Polscy dziennikarze nie rozumieją, dlaczego nie mogą pracować na granicy

34 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
YKK
W tym państwie z paździerzu nie ma czasu na myślenie. Wszak głównym zadaniem jest dopchanie się do żłobu.
0 0
odpowiedź
User
Just
Jakie są przeszkody, by polscy dziennikarze nadawali z Białorusi? Łukaszenka chętnie ich przyjmie. Aha, niech już tam zostaną.
0 0
odpowiedź
User
Zenek Martyniuk
Jakie są przeszkody, by polscy dziennikarze nadawali z Białorusi? Łukaszenka chętnie ich przyjmie. Aha, niech już tam zostaną.


Walisz ruskimi onucami na kilometr.
0 0
odpowiedź